Dostawa 0 zł do sieci księgarń

Bezpłatna wysyłka powyżej 149 zł

Gwarancja zadowolenia z zakupów

Tryb offline

Musimy porozmawiać o „Rodzinie Monet”

7/23/2023
Aleksandra Borodziuk

Fenomen. Literackie objawienie. Najgłośniejsza polska powieść młodzieżowa ostatnich lat. To tylko kilka określeń, na jakie można natrafić, szukając informacji o „Rodzinie Monet” – literackiej serii dla nastolatek autorstwa Weroniki Anny Marczak. Szereg gorących dyskusji, na jakie można natknąć się na temat tego cyklu zarówno w przestrzeni internetowej, jak i na spotkaniach autorskich, sprawia, że „Rodzina Monet” to rzecz, obok której trudno przejść obojętnie. Z czego wynika tak wielka popularność książek Marczak? Jak wypadają one na tle klasyki literatury young adults? Wreszcie – czy krążące wokół nich kontrowersje mają tak naprawdę rację bytu? To tylko kilka pytań, na które odpowiemy w dzisiejszej recenzji pierwszej części przebojowej serii – „Skarbu”.

Uwaga, spojlery, czyli kilka słów o fabule pierwszej części „Rodziny Monet”

Zanim przejdziemy do recenzji „Skarbu”, opowiedzmy co nieco o jego fabule. Weronika Marczak zręcznie igra z emocjami czytelników niemal od początku swojej powieści. I tak oto już w pierwszym rozdziale poznajemy Hailie Monet – 14-letnią Brytyjkę, która właśnie przeżywa prawdopodobnie swój najgorszy dzień w życiu. Kilka godzin temu w wyniku nieszczęśliwego wypadku samochodowego zginęły bowiem jej ukochane babcia i mama. Hailie w jednej chwili traci wszystko, co dla niej ważne – kochające ją osoby, skromne, choć pełne miłości życie, a także dach nad głową. 

Rodzina-monet

Tak rozpoczyna się czas wielkich zmian w życiu nastolatki. Niedługo potem trafia ona pod opiekę swojego przyrodniego brata – bajecznie bogatego, choć despotycznego Vincenta Moneta. Wraz z czwórką pozostałych braci mieszka on w luksusowej willi w amerykańskim stanie Pensylwania, do której Hailie ma się niedługo wprowadzić. Dziewczynka jest w szoku: kwestia jej nieżyjącego ojca od zawsze była w domu tematem tabu i ta dopiero teraz dowiaduje się o istnieniu pięciu braci gdzieś na innym kontynencie.

Pierwsze miesiące w Pensylwanii nie należą do najłatwiejszych. Nie wszyscy bracia Hailie reagują pozytywnie na jej pojawienie się w ich życiu. Dziewczyna – choć ubrana teraz w najdroższe mundurki i zawożona do prywatnej szkoły najszybszymi samochodami sportowymi – wciąż zmaga się żałobą po utracie najbliższych i nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Konieczność poznania nowych znajomych, pierwsze problemy z chłopakami, powolne odkrywanie swojej tożsamości, wreszcie – próba odnalezienia się w kulturze Stanów Zjednoczonych. To tylko kilka wyzwań, z jakimi w najbliższym czasie będzie musiała zmierzyć się Hailie.

Na domiar złego zachowanie braci Monet pozostawia wiele do życzenia – część jest zwyczajnie złośliwa, część kryje przed resztą domowników swoje mroczne tajemnice, a część, mimo nieco bardziej życzliwej postawy, wciąż nakłada na Hailie kolejne nakazy i zakazy. Z czasem okazuje się również, że dziewczynie grozi wielkie niebezpieczeństwo – na jej życie czyhają bowiem konkurujący z biznesem braci Monet przestępcy, gotowi posunąć się do najbardziej nieczystych zagrań.

Tak w największym skrócie prezentuje się fabuła pierwszej części „Rodziny Monet”. Jak widać, nie pozwala nam ona odsapnąć ani na chwilę. Towarzysząc Hailie w jej codziennych perypetiach, czytelnicy mają okazję jeszcze lepiej poznać świat rodzeństwa Monet i niemal na własnej skórze doświadczyć targających nastolatką emocji – zwłaszcza że ta, prowadząc narrację pierwszoosobową, nie waha się dzielić z nami swoimi najskrytszymi obawami i rozterkami.

Ktoś teraz może zapytać: „O co tyle hałasu? Ot, kolejna historia dla nastolatek”. Cóż, to nie do końca prawda. Gdyby tak było, książka ta nie sprzedałaby się jak dotąd w nakładzie ponad 100 tysięcy egzemplarzy, a kolejka na spotkanie z Marczak podczas ostatnich Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie (o których możesz przeczytać więcej tutaj) nie liczyłaby dobrego kilometra. Na czym polega więc fenomen „Rodziny Monet”?

Dlaczego „Rodzina Monet” to najlepsza i najgorsza seria młodzieżowa ostatnich lat?

Pierwszym – a zarazem zapewne najbardziej oczywistym aspektem, jest w moim odczuciu niezwykła lekkość pióra Marczak. Pisarka umiejętnie żongluje słowami, zdaniami i pojawiającymi się co rusz bon-motami braci Monet i samej Hailie, tworząc niezwykle wciągający, a zarazem lekkostrawny w odbiorze mix. Nie będę ukrywać – mimo że już dawno skończyłam 15 (a nawet 25) lat, lektura „Rodziny Monet” okazała się nad wyraz przyjemnym doświadczeniem, umilając mi kilka wieczorów z rzędu.

Nie bez znaczenia są także wykreowani na kartach powieści bohaterowie. Choć daleko im do postaci z krwi i kości, nie sposób odmówić im wyjątkowego uroku osobistego. Hailie – mimo że momentami marudna i irytująco naiwna – należy do tych bohaterów, obok których trudno przejść obojętnie. Podobnie jak do jej starszych braci – z jednej strony zawadiackich, bezczelnych i nieco nieokrzesanych, z drugiej gotowych zrobić dla członka swojej rodziny niemal wszystko.

Wreszcie – sama historia. Koncentracja na relacjach rodzinnych (a nie, jak ma to miejsce zazwyczaj na pierwszych zauroczeniach i przyjaźni) to bez wątpienia jeden z najmocniejszych punktów „Rodziny Monet”. Fabuła – choć momentami szyta grubymi nićmi – jest zwyczajnie wciągająca. Marczak co chwila stara się zaskoczyć swoich czytelników kolejnymi zwrotami akcji, raz puszczając do nas oko, a raz poruszając znacznie poważniejsze tematy. 

W miarę rozwoju akcji obserwujemy także przemianę samej Hailie, która z zahukanej i przerażonej ogromem zmian w życiu nastolatki staje się pewną siebie i świadomą swojej urody oraz pozycji młodą kobietą – choć w „Skarbie” mamy tego jeszcze dopiero zalążki.

Atuty „Rodziny Monet” są jednak również jej największymi słabościami. Seria ta opiera się bowiem na dość utartych i w gruncie rzeczy krzywdzących schematach. Nieśmiała i prostolinijna dziewczyna uwikłana w skomplikowaną relację z bad boyem (tu rolę tę odgrywa aż jej 5 braci) – z jednej strony władczym, nieprzystępnym i skrywającym w sobie wiele tajemnic, z drugiej szaleńczo oddanym dziewczynie i zdolnym w imię jej dobra zrobić dla niej wszystko – skądś już to znamy, prawda?

Dobro to rozumiane jest jednak przez braci Monet w sposób… co najmniej zastanawiający. Śledzenie każdego jej kroku, szereg zakazów (wśród których jednym z nich jest absolutny zakaz nawiązywania relacji z chłopakami), uparte niedostrzeganie, że Hailie dorasta, i traktowanie jej nadal jak małej dziewczynki… Złota klatka wciąż pozostaje przecież klatką.

Sytuacja ta szybko odbija się na zdrowiu psychicznym samej dziewczynki. Zestresowana, przerażona i niepewna tego, czym tym razem zaskoczą ją bracia, co rusz myśli o ucieczce z domu i zwróceniu się po pomoc. Niestety, wszechobecne wpływy braci Monet – w szkole, na policji, wśród lokalnych mieszkańców – czynią ten pomysł niemożliwym do zrealizowania. Hailie jest w potrzasku i winnym tego są właśnie jej starsi bracia – na których, mimo niewielkiej różnicy wieku pomiędzy nimi a dziewczynką – nie zostały nałożone żadne ograniczenia. 

Szczególnie mocno dostrzegalne jest to w wypadku Shane’a i Tony’ego, którzy, choć niepełnoletni, bezpardonowo sięgają po używki, uwodzą dziewczyny, aby porzucić je po jednej spędzonej nocy, jeżdżą motocyklami czy… posiadają broń. W bolesny sposób kontrastuje to z samą Hailie, karaną za niemal najmniejsze przewinienia – w imię, oczywiście, jej własnego dobra.

Takie zachowania są przecież niczym innym, jak romantyzowaniem przemocy – znanej z takich klasyków literatury młodzieżowej, jak „After” czy „Zmierzch”, oraz pozycji dla nieco starszych czytelników, których sztandarowym przykładem jest, niestety, chociażby seria „365 dni” Blanki Lipińskiej. 

Takie historie utrwalają w dziewczynkach niezdrowe wyobrażenie o relacjach damsko-męskich, odbierając kobietom podmiotowość i sprowadzając je momentami do roli posłusznych i bezwładnych wykonawczyń woli otaczających ją mężczyzn. W kolejnych częściach Hailie stopniowo odzyskuje utracony głos i uczy się postępować w życiu zgodnie z własnymi przekonaniami – choć jest to wolność wywalczona i okraszona sporym cierpieniem.

Wszechogarniający dziewczynkę luksus i, co tu dużo mówić, niezaprzeczalny seksapil braci Monet nie usprawiedliwiają tej sytuacji w najmniejszy sposób. 

„Rodzina Monet” – recenzja „Skarbu”. Czy sięgnę po kolejne części serii?

Czy pierwsza część „Rodziny Monet” to utwór godny polecenia? Pod wieloma względami… zdecydowanie tak! To lekka i świetnie napisana książka, którą śmiało można umieścić w kategorii „guilty pleasure”. Zaczynając pierwszy rozdział „Skarbu”, ani się obejrzałam, a byłam już przy końcu powieści. Świat wykreowany przez Marczak, tak egzotyczny pod wieloma względami dla polskiego czytelnika, fascynuje i wciąga. 

„Rodzina Monet” to pełnokrwisty przykład literatury young adults, który doskonale wpisze się w gusta zarówno dla nastolatki 16+, jak i nieco starszej dziewczyny. Beztroska radość z lektury wymaga jednak w tym wypadku przymknięcia oka na pewne niedociągnięcia – tak w samej fabule, jak przekazywanych w książce wartości.

I choć z pewnością nie stanę się „moneciarą”, jak zwykły nazywać się miłośniczki pensylwańskiego cyklu, z ciekawością sięgnę niedługo zarówno po „Królewnę”, jak i „Perełkę” – kolejne tomy z serii.

Nasza ocena: 4/5 (ale taka na szynach)

Być może zainteresują Cię również:

podpis_ola

Komentarze

Zamieszczenie komentarza nie wymaga logowania. Sklep nie prowadzi weryfikacji, czy autorzy komentarza odnoszący się do towarów nabyli lub użytkowali dany produkt.

  • 30.03.2024 00:55

    Ludzie lubią taką grafomanię, bo zwalnia ich z myślenia. Straszna chała na resorach. Ubogie słownictwo, schematy, schematy, banały. Papierowe, jednowymiarowe postaci (albo super, albo dno, nic indywidualnego, nic zaskakująco wciągającego), a wszystko znane jak pomidorowa w barze. No i ta niedparta konieczność trzymania czytelników, szczególnie tych młodszych niż 18 lat, na uwięzi tak zwanej nieobyczajności, niestety tandetnej. No, taki kit do kitowania szyb zakitowanych przez jednorękich kitowników. Naprawdę nie wiem, czym recenzentka się tak zachwyca, bo to jest po prostu koszmarnie słabe. Takie pisanie utwierdza niedoświadczonych czytelników w przekonaniu, że literatura już dawno umarła z wycieńczenia.

  • 30.05.2024 10:18

    Nie czttalam..nie mam czasu :( ale moja corka jezt zachsycon Moje pytanie..czy ta kziążka słusznie nalezy do kategorii erotyków ktorych nie powinna dotykać 12-13latka?

  • 28.03.2024 11:12

    Niestety recenzja jest nad wyraz. Po przeczytaniu książki miałam wrażenie, że straciłam czas. Słaba polszczyzna i znajomość polskich słów. Wątki nie są na tyle zawiłe, by wciągnąć w historię i nie powodują, że czytelnik czytając musi myśleć. Łatwa książka dla ... dzisiejszej bezmózgiej młodzieży.

  • 17.02.2024 02:35

    Ja nie wiem czy pióro pani Marczak można nazwać lekkim. Ja nazwała gm je raczej infantylnym. Książka jest napisana tak nieskładnie i nieumiejętnie, że po pierwszych 4 stronach nie byłam w stanie chociażby spróbować przebrnąć dalej. Fragmenty które miałam okazję przeczytać pokazują tylko jak żałosny poziom reprezentuje sobą ta "książka".